środa, 2 grudnia 2015

Via de la Plata 2011




11.02.2011   Mniszew-Madryt-Trujillo
Po roku czasu realizowałem dalszą część camino La Plata w kierunku Santiago. Samochód zostawiłem u pana Tomasza i porannym autobusem wyruszyłem z Mniszewa do Warszawy.
W autobusie podróżowała Magda, była uczennica, z którą rozmawiałem już po dotarciu do Warszawy. Padał deszcz, a ja musiałem poszukać autobusów z przesiadkami. Na lotnisku młody gość zaproponował usługę zafoliowania plecaka za 40 złotych, na co nie mogłem przystać pomimo zalet takiej usługi. Zainteresowała się mną ochrona lotniska. Ich uwagę zwrócił mój nietypowy strój
i stosunkowo mały bagaż. Musiałem wyjaśnić cel mojej podróży, że bagaż i strój były dostosowane do trekkingu.
W samolocie siedziałem obok rodziny z trojgiem małych dziewuszek. Ustąpiłem im nawet miejsce przy oknie. Przed nami jacyś Polacy pili jakichś cuchnący trunek. Była to większa ilość alkoholu, ponieważ interweniowała nawet stewardessa. Podczas lotu spożyłem smaczny posiłek, który popiłem małym winem. W Madrycie wsiadłem do metra jadącego dłuższą trasą w kierunku dworca autobusowego.  Od razu miałem autobus pospieszny za 29,20€ do Trujillo.
Autobus do miasta rodzinnego Pizarra zdobywcy Peru dotarł o północy. Podróż ta była bardzo szybka bez żadnych przystanków. Byłem w Trujillo o północy przestraszony brakiem noclegu, a pójście do hotelu nie wchodziło w rachubę. Wstąpiłem do baru, z którego dochodziły hałasy. Miałem zamiar napić się kawy, aby nie męczył mnie sen. Zaraz po wejściu zostałem wyśmiany i wyrzucony, bo lokal był nieczynny, a bawili się w nim sami swoi. Błąkałem się po mieście, aby nie zasnąć. Bałem się jednak obejść górną zabytkową część miasta ze względu na puste wąskie uliczki i panujące tam ciemności. Prawdopodobnie ta część miasta była niezamieszkana, a ruch turystyczny panował w dzień. Trujillo liczy niespełna 10 tys. mieszkańców, dlatego ulice często wyprowadzały mnie na rogatki miasta, ale bałem się zdrzemnąć pod drzewem. Przez przypadek znalazłem się w niewielkim skwerku z pomarańczami. Owoce okazały się cierpkie i kwaśne, aby je skonsumować musiałbym być bardzo zdeterminowany. Na drzewach tych było mnóstwo nocujących ptaków, które reagowały mocnym wrzaskiem na każdy mój ruch. Dzięki Bogu nie padał deszcz i byłem zdecydowany, że w razie czego zdrzemnę się gdzieś poza miastem w zimowym śpiworze.
O godz. 1.40 podbiegł do mnie młody chłopak, który po plecaku poznał, iż jestem turystą bez noclegu i zaprosił mnie do domu. Pod drzwiami czekała na niego ładna dziewczyna, czyli tylko człowiek zakochany zdolny jest do takich gestów. Przy pomocy tłumacza w goglach dowiedziałem się, że jest po ciężkim wypadku motocyklowym i utrzymuje się z renty, i jest w wieku 21 lat.
O Polakach wyrażał się z uznaniem za przywiązanie do tradycji katolickiej.
12.02.2011   Trujillo-Caceres-Casar de Caceres
Rano młodzi mocno spali i pomimo próby wyszedłem bez pożegnania. Chciałem jakoś wynagrodzić akt wspaniałomyślności, ale poza modlitwą niewiele mogłem ofiarować. W Hiszpanii przed 9.00 rano wszystko jest jeszcze nieczynne. W informacji turystycznej naprzeciwko katedry i pomnika Pizarra jedynego w tej części świata, kupiłem bilet za 4,70€ pozwalający zwiedzić cztery obiekty.
 Zapach średniowiecza w Trujillo
W nagrodę starsza pani podarowała książkę o Trujillo wartą więcej niż bilet. Ranek przywitał mnie słoneczną pogodą. Miasto, a przynajmniej stara część położone jest na wzgórzu, gdzie ze średniowiecznych murów roztaczają się cudowne widoki w porannych promieniach słońca.
 Trujillo w całej krasie
Pierwsze zwiedzane muzeum to mały Kościółek z mieszkaniem proboszcza. Ksiądz ten mieszkał skromnie w małym pomieszczeniu. Zachowane zostało jego łóżko, przedmioty codziennego użytku oraz biblioteczka. Zamek arabski taki sobie. Ale z ładnym widokiem na miasto i okolicę. Ciekawy był podziemny zbiornik na wodę na wypadek oblężenia. Teren wokół niego był pochylony, aby przez otwory spływała woda opadowa. Muzeum Pizarra zawiera eksponaty przywiezione przez konkwistadorów. Są tu również przedmioty związane z Franciszkiem Pizarro, który dwukrotnie powracał do rodzinnego miasta, zanim został zamordowany w Limie. Kustoszem muzeum była młoda dziewczyna, która o tej porze roku nie miała wielu zwiedzających, dlatego tym chętniej starała się pomóc. W muzeum sera i wina uwagę zwracała płaskorzeźba przedstawiająca jakiegoś dziwacznego stwora, pewnie Bachusa.
 Katedra i pomnik Pizarra
O 13.20 wsiadłem do autobusu do Caceres. Palące słońce spowodowało, że długi przemarsz z dworca na starówkę zmęczył mnie. Plaza Mayor był cały ogrodzony i w remoncie, a przez to nieczynna informacja turystyczna, gdzie chciałem nabyć nowy credencial. Jeden z restauratorów starał się pomóc i wymachując rękoma tłumaczył dojście do informacji turystycznej, ale jej budynek był za ogrodzeniem. Odszukałem miejskie alberghe, które okazało się bardzo drogie z noclegiem za 15€. Paszportu pielgrzyma w nim nie uzyskałem. Urzędujący tam gość skierował mnie do innej informacji turystycznej. Nałaziłem się, aby ją odszukać, informacja oczywiście nieczynna, bo sjesta. 
Wejście do podziemnego zbiornika wody
Zmęczony ale zabezpieczony starym credencialem ruszyłem do Casar de Caceres. W czasie sjesty wszystkie sklepy były nieczynne, a miałem mało wody. Otwarte bary oferowały jedynie wino i kawę. Musiałem racjonować tą niewielką ilość wody jaką posiadałem. Zużyłem wszystko. Pomimo, że była pierwsza połowa lutego to słońce mocno grzało. Gdyby droga była dłuższa, to nie wiem jakby się skończyło. Na początku głównej alei miasteczka spotkałem dziadka, który skierował mnie do baru, by się zarejestrować. Dziwna dziewczyna przybiła pieczątkę do starego credencialu. W alberghe był Hiszpan i młoda francuska para, która zbudziła mnie nocą swą namiętną miłością. Hiszpan z dużym zarostem zajadał się miejscowym serem, którym mnie nawet poczęstował, ale nie podzieliłem jego entuzjazmu. Młody Francuz sam gotował obiad dla siebie i dziewczyny.
Pani z baru poinformowała mnie, że pierwsza niedzielna msza jest o 11.00,  co okazało się informacją nieprecyzyjną. Odszukałem sklepik, gdzie kupiłem dużo napojów. Litr naranji wypiłem jednym tchem. O 20.00 w sobotę była msza, na którą przyszło mnóstwo osób. W alberghe ciągle psuło się światło i należało ciągle dokręcać korki, przez co kąpiel wziąłem dopiero nad ranem.

13.02   Casar de Caseres-Canaveral
Była niedziela i poszedłem na mszę, ale przedłużało się poprzednie nabożeństwo z nieprzebranym tłumem ludzi. Po zakończonej mszy wszyscy składali hołd jakiejś rodzinie dla której była poświęcona ta uroczystość. Ja uczestniczyłem o godz. 11.00 w nabożeństwie dla dzieci, w której brało udział dużo mniej osób niż na poprzedniej mszy.
 Niedzielny odpoczynek
W południe ruszyłem na długi etap do Canaveral. Po wyjściu z miasteczka natrafiłem na skromny domek, który kiedyś służył pasterzom. Po godzinie marszu spotkałem miłą gadatliwą hiszpankę, która zmierzała w przeciwnym kierunku. Chwilę później mijał mnie samochód terenowy, na którym siedziało pięciu maczo. Trochę byłem w strachu, ponieważ czytałem o rabunkach na tym terenie bogatych pielgrzymów z USA i Niemiec. Po drodze wyprzedziłem parę Francuzów, którzy na poboczu sporządzali obiad. Niedługo potem natrafiłem na wysypisko rzymskich słupów milowych, które przetrwały ze względu na znaczne oddalenie od osad ludzkich.
 Cmentarzysko rzymskich słupów milowych
Od tego momentu zaczęła psuć się pogoda. Najpierw była to mżawka, która przechodziła w rzęsisty deszcz, a następnie w ulewę. Narzuciłem pelerynę i przyspieszyłem kroku co nie uchroniło mnie przed kompletnym przemoczeniem. Szedłem mokrą ścieżką, która prowadziła raz w górę, a raz w dół, dlatego stale musiałem patrzeć pod nogi. Zbiornik Acantara na rzece Tag przekraczałem w strugach rzęsistego deszczu z gradem. Z mostu roztaczały się wspaniałe widoki, których nie mogłem podziwiać. Za rzeką Tag minąłem stację kolejową i był to jedyny budynek w okolicy. Szlak z powrotem zbaczał od szosy. Była tu całkiem spora wspinaczka pod górę. Po pokonaniu zbocza ulewa przeszła i zaczął się rozpościerać szeroki krajobraz, ale ścieżka przeszła w grzęzawisko i musiałem walczyć z butami do których lepiło się błoto. Dodatkowo wystawały z ziemi ostre kamienie grożące niechybnie kontuzji.
 Zbiornik Alcantara na rzece Tag
Do Canaveral dotarłem mocno wyczerpany. Spotkani przechodnie skierowali mnie do baru po klucze. Po otrzymaniu kluczy zbłądziłem i zrobiłem 2 km kółko zanim jedna babcia naprowadziła mnie na schronisko. Nocleg był zimny i trochę zaniedbany, a ja przemoczony musiałem zażyć aspirynę. Tej nocy nawet para Francuzów nie miała sił i ochoty na hałasowanie.

14 lutego   Canaveral-Galisteo
Mała kapliczka schronieniem dla wędrowca
Wstałem późno po zimnej nocy i poszedłem do centrum. Pogoda się odmieniła, było ciepło i słoneczne niebo. Niewielki rynek wyglądał dosyć sympatycznie, bo miejscowość usytuowana jest na górce. Po wyjściu z miasteczka natrafiłem na skromną, ale odnowioną pustelnię. Na jej schodach spożyłem śniadanie złożone z miejscowych pomarańczy. Dalej szlak prowadził pod wysoką górę, której pokonanie wymagało potów i odpoczynku. Wierzchołek porośnięty był lasem sosnowym rzadko spotkanym w tej części Hiszpanii.

Krajobraz północnej Estremadury
Do Grimaldo było dalej niż wynikało to z informacji internetowej. Po dotarciu liczyłem na konkretne śniadanie w barze, ale był on w remoncie. Musiałem obejść się owocami, które dźwigałem. Same Grimaldo to niewielka wioska, ale jest tu XII wieczny Kościół i średniowieczny zamek w kształcie czworokątnej wieży. Miejscowa kobieta wskazała mi szlak camino, ponieważ nie mogłem odnaleźć znaków. Dalej szlak prowadził zupełnymi bezdrożami o wspaniałych widokach. Na horyzoncie bieliły się białe miasteczka i odległe góry. Bałem się, że zastanie mnie noc, ale z daleka widać było arabskie mury Galisteo ze słynną wieżą.
Rozbójnicy na bezdrożach
W pewnym momencie ścieżka się skończyła i zabrakło również znaków. Liczne kanały i strumienie nie pozwoliły kierować się wprost na miasto. Dróżka zaprowadziła mnie do jedynego widocznego gospodarstwa, którego właściciel pokierował moimi krokami. Alberghe kosztowało 6€, pomimo braku kuchni i ogrzewania. W tych warunkach nie miałem ochoty na kąpiel. Po godz. 20.00 miejscowy bar serwował obiady i siłą rzeczy skorzystałem z okazji za 8€. Spodziewałem się, że obsłuży mnie młoda dziewczyna z baru, a tu posiłek przyniosła mi babcia dziewczyny, która jednak była bardzo grzeczna, dlatego zostawiłem jej napiwek 2€.
Arabskie mury Galisteo
15.02   Galisteo-Plasencia-Carcaboso
Wstałem ok. godz. 7.00, a na zewnątrz panowały jeszcze ciemności, ponieważ niebo było zachmurzone i padała mżawka. Na ulicach nie spotkałem żywego ducha, ale koniecznie chciałem zwiedzić to zabytkowe miasto. Szczególnie intrygowała mnie ogromna wieża, do której nie było drzwi. Mury arabskie w ciemnościach robią duże wrażenie, bo od zewnątrz paliły się niezbyt mocne lampy. Dopiero przy przekraczaniu miejskiej bramy spotkałem pierwszego człowieka, który zainteresował się moją osobą, czy czasem nie jestem intruzem.
Katedra w Plasencji
Udałem się na przystanek autobusowy. W Plasencji padał deszcz co utrudniało zwiedzanie miasta. Pracownik informacji turystycznej zaopatrzył mnie w mapy i nowy paszport pielgrzyma, bo o tej porze roku nie miał wiele zajęć. Zabytkowa gotycka katedra była otwarta ze względu na odprawiające się nabożeństwo. W odróżnieniu od zabytkowych katedr Starej Kastylii, msza była sprawowana przy głównym ołtarzu. Sprawowało ją aż 7 księży co podniosło charakter uroczystości. Na rynku jak w każdy wtorek odbywał się jarmark miejscowych wyrobów rolniczych. Zakupiłem tu jeden z kozich serów i lokalną wędlinę, którą zgubiłem na noclegu.

Tylko lekka zwiewna peleryna umożliwia długi marsz w czasie deszczu
 Uliczki hiszpańskich miast mają swój urok
Ze względu na deszcz zrezygnowałem z dalszego zwiedzania i udałem się na dworzec autobusowy. Czekając na busa do Carcaboso wypiłem gorącą kawę. W Carcaboso szybko znalazłem nocleg u starszej pani o imieniu Elena, która prowadzi prywatne schronisko. Nie mając innej alternatywy zapłaciłem 11€ rezygnując z ciepłego posiłku. Działała klimatyzacja, ale zamiast grzać to mnie chłodziła i ją wyłączyłem. Pani Elenie pomagała młoda dziewczyna prawdopodobnie kaleka. Przy miejscowym Kościele ustawione są rzymskie słupy milowe i płaskorzeźby. Wieczorem odprawiała się nawet msza święta przy sporej frekwencji.
 Mury Plasencji
16.02   Carcaboso-Aldeanueva del Camino
Rano lał rzęsisty deszcz, a do przejścia miałem ponad 40km po bezludnym terenie. Bardzo zależało mi, aby zobaczyć ruiny rzymskiej Cappary, ale z bólem serca musiałem zrezygnować. Właścicielka baru również odradzała mi marsz, bo wędrując w błocie szybko bym opadł z sił, ale bułkę z tortiją mi przyrządziła. Busem wraz z młodzieżą szkolną dojechałem do Plasencji i tu przesiadłem się na autobus do Aldenuewa del Camino. Miasteczko powitało mnie zimowym chłodem i ośnieżonymi górskimi szczytami wokół. Od razu skierowałem się do Ajuntamiento(siedziba władz), a życzliwy urzędnik zaprowadził mnie do cafe-baru, gdzie energiczna właścicielka po wypełnieniu formalności wydała mi klucz. Ciekawostką są tu dwa Kościoły położone blisko siebie, ponieważ miasteczko należało kiedyś do dwóch diecezji. Z kamiennego mostku można tu podziwiać kipiel górskiego strumienia.
Skromna siedziba władz - Aldenuewa del Camino
Schronisko było nieogrzewane i nie posiadało kuchni. Było ono natomiast dostosowane do letnich upałów, bo okna miało maleńkie. Aby uniknąć marznięcia chodziłem wokół miejscowości. W sklepie z narzędziami zauważyłem parasolki w kształcie laski. Wpadłem na pomysł, że w ten sposób mogę się uchronić przed deszczem, jak również przed psami. Za 9€ nabyłem przydatny sprzęt, który musiałem zostawić dopiero na lotnisku w Madrycie. Zimą temperatura w nocy spada tu znacznie poniżej zera, dlatego w nocy wskoczyłem w zimowy śpiwór i nakryłem się dwoma kocami.
 Góry wokół Aldeanuewy
17.02   Aldeanueva del Camino-La Calzada de Bejar
Ranek przywitał mnie zimnem, a ponadto nie wiedziałem jaki dystans mam do pokonania. Ostatecznie zdecydowałem się na razie na autobus, a później zobaczymy. Obszedłem po raz kolejny miasteczko i wstąpiłem do nowego baru na kawę. Była tu obszerna ciepła sala z dużym telewizorem, gdzie z chęcią spędziłem trochę czasu. Marzłem na przystanku autobusowym i zauważył to dostawca do sklepu spożywczego. Przyniósł tekturę z pudełka, abym mógł ciepło siedzieć, a następnie zaproponował posiłek. Pani ze sklepu ukrajała dwie kromki chleba i kilka plasterków szynki iberyjskiej. Kosztowało to mnie niewielkie pieniądze, a ponadto przywróciło energię do życia. Uczynek ten świadczy o dobrym usposobieniu tych ludzi.
Górski las Sierra de Gredos
Do Banios de Montamayor było zaledwie kilka kilometrów, ale ja o tym nie wiedziałem. W informacji turystycznej pracujący tu pan przyjął mnie bardzo serdecznie i skierował do alberghe. Obsługiwało ten obiekt dwoje starszych ludzi wyglądających na bezdomnych i nie wpuścili mnie. Nie stawiałem oporu tylko szybko poszedłem przed siebie. Za Banios wiły się serpentyny, ale ja skrótem szedłem ostro pod górę. Później teren się wyrównał. Pojawił się nostalgiczny krajobraz. Były to ośnieżone szczyty gór i drzewa z liśćmi we wszystkich kolorach. W pewnym momencie przechodziłem przez umarły las, tak jak dwa lata wcześniej w Pirenejach. Co ciekawe o tej porze roku na mijanych łąkach pasły się krowy, a wokół ośnieżone szczyty.
 Urzekający widok
Przed Calzada de Bejar znajduje się Ermita(Kościółek), a ja będąc w uniesieniu duchowym wsunąłem do skarbonki pewne pieniądze. Tuż za nim znajduje się prywatne schronisko o nazwie ALBERGUE ALBA – SORAYA. Wioska ta jest niewielka, dlatego szybko odszukałem właścicielkę. Nocleg kosztował 6€ i 4€ za napalenie w kominku, bo nocą temperatura tu spada znacznie poniżej zera. W tak niewielkiej miejscowości funkcjonował bar, który obsługiwała młoda dziewczyna.
 Alberghe od środka
Jedynymi klientami było trzech dziadków namiętnie grających w karty, którymi uderzali głośno o stół. Przyłączała się do nich ta dziewczyna i od czasu do czasu wybuchali spontaniczną radością.
Sklepu tu nie ma, a w barze jedynie kawa i alkohol, dlatego u właścicielki alberghe zamówiłem kolacje. Pani przyszła z mężem i na moich oczach przyrządzili niespecjalny posiłek, który popiłem lampką wina. Pani kazała mi dobrze zamknąć się na noc, widocznie grasują tu zbójnicy. Ciepło buchające od kominka pozwoliło wysuszyć przemoknięte ubrania, a także umytą głowę.
18.02   La Calzada de Bejar-Bejar-Salamanka 
 Podwójne mury wokół Bejar
Wczesnym rankiem jeszcze przed wschodem słońca udałem się na miejsce skąd odchodzą busy. Wszystko wokół było oszronione, co świadczy o znacznym spadku temperatury nocą. Czekało tu kilka osób, uczniowie i starsi dziadkowie. Z busa rozciągał się wysokogórski krajobraz Sierra de Gredos. W dworcowym barze zamówiłem bocadillo de jamon i cafe con lece. Taki zestaw zbudził zdziwienie przebywających tam osób, widocznie była za wczesna pora na takie śniadanie. W informacji turystycznej zostałem potraktowany po raz  pierwszy jak petent, widocznie tak jak u nas i tu z rana niektórzy ludzie są źli.
 Typowe śniadanie w barze - bocadillo de jamon i cafe con lece
Bejar jest to miasto średniej wielkości(13 tys. mieszk.) położone na przełęczy górskiej i posiada trochę zabytków jak: Kościoły, pałac książęcy, ratusz, dzielnicę żydowską i nieźle zachowane mury obronne. Zwiedziłem zabudowania klasztorne i wchodziłem do otwartych pomieszczeń. W muzeum sefardyjskim pani oprowadziła mnie i mówiła bardzo powoli oraz wykazywała dużą cierpliwość. Zimą być może byłem jedynym zwiedzającym tego dnia. Z murów obronnych mogłem podziwiać wspaniały górski krajobraz przyozdobiony szatą zimową.
 Główny plac Bejar
Chciałem zanocować w Morill, aby następnego dnia dojść do Salamanki. Autobus jednak omijał szlak camino i siłą rzeczy znalazłem się w tym wielkim mieście. Troszeczkę przestraszony udałem się w poszukiwaniu noclegu, a z opisu wiedziałem, że jest on koło katedry. Kiedy kręciłem się bezradnie obok wspaniałej bryły katedry, to przechodził Hiszpan z bródką hiszpańską i zaprowadził mnie do alberghe. Zastałem tu wspaniałe warunki, a opłata to jedynie donativo, ale  ja zostawiłem 5€. Oprócz nas dwóch nocował tu młody chłopak, który przedstawił się jako Belgiko. Schronisko obsługiwała młoda dziewczyna, prawdopodobnie studentka, która z pielgrzymami szlifowała swój angielski. Ze mną nie mogła pogadać, ale wskazała mi Kościół, gdzie o 20.00 odprawiana była msza święta. Uczestniczyło w niej wielu wiernych, co świadczy o przywiązaniu tej części Hiszpanii do tradycji.
 Convent San Esteban
Salamanka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wszystkie budowle z czerwonego piaskowca, a wokół młodzi ludzie z całego świata rozmawiający we wszystkich językach. Ogrom katedry przytłacza człowieka, a ludzie zwiedzający wieże katedralne wyglądali jak mrówki. Byłem tak oszołomiony tą budowlą, że nie miałem odwagi wejść i ją zwiedzić. Poczułem się robakiem niegodnym dostąpienia tego przywileju. Plaza Mayor jest ogromny i pulsuje życiem ludzi z całego świata. Wokół budowle ze wspaniałymi płaskorzeźbami, szczególnie z popiersiami historycznych postaci. Pod arkadami sklepy z artykułami najbardziej znanych marek nie tylko w Hiszpanii. Miedzy placem, a katedrą znajduje się dom muszli z końca XV wieku, co świadczy, że Salamanka położona była na pielgrzymim szlaku. Wieczorem przeglądałem przewodniki w alberghe, a Belgiko
z hospitalerą popijali wino.
 Dom muszli
19.02   Salamanka-Calzada de Valdunciel
Rano postanowiłem, że zostanę jeszcze jeden dzień w Salamance. Młoda dziewczyna nie stawiała oporu i pozwoliła, a przysługiwała mi jedna noc. Bez plecaka wyruszyłem na miasto. Najpierw z zewnątrz obejrzałem Kościół św. Jakuba, który usytuowany jest nad rzeką Rio Tormes. Następnie przeszedłem rzymski most i zwiedziłem muzeum motoryzacji. Znajduje tu się kilkaset eksponatów aut z całej historii drugiej rewolucji technicznej. Wszystko co najładniejsze do jazdy z silnikiem spalinowym, to tu się znajduje. Odwiedziłem dwa klasztory, których nazw nie jestem pewien. W pierwszym z nich kilkadziesiąt osób w niespotykanej nigdzie ciszy obserwowało zakonnice w czasie wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu. W drugim klasztorze za niewielkie pieniądze można było podziwiać barokowe wnętrze. Informacji udzielały dwie zakonnice w bardzo podeszłym wieku. Szczególną uwagę budził grobowiec wykonany z kości słoniowej, albo innego bardzo rzadkiego materiału. Obserwowałem tu dwie panie profesor, które omawiały każdy szczegół płaskorzeźb jakie na tym grobowcu się znajdowały.
Uniwersytet w Salamance
W Salamance dostępne są również muzea darmowe. W budynku poklasztornym wystawione były narzędzia codziennego użytku z dawnych epok, a także ówczesne warsztaty. Tajemniczym muzeum jest muzeum masonerii.  Jest tu specjalnie dobrane oświetlenie, które stwarza aurę tajemniczości. Na terenie Salamanki jest wiele Kościołów, a niektóre z nich są ukryte wśród współczesnych wieżowców. Te niewielkie Kościoły pewnie jeszcze romańskie były przeważnie otwarte i w ciągu dnia odbywały tu się nabożeństwa, chociaż była sobota. W środku dnia bary były przeważnie puste, ale musiałem do nich wchodzić, aby skorzystać z łazienki.
 W muzeum
Po południu poczułem się zmęczony i postanowiłem ruszyć dalej. Pobrałem z alberghe plecak i wyruszyłem przed siebie. Na Plaza Mayor poprosiłem prawdopodobnie Koreańczyków lub Japończyków o zrobienie mi fotki. Po drodze zagaiłem dwie uczciwie wyglądające dziewczyny, które pomogły mi pobrać pieniądze z automatu. Na skraju miasta znajduje się arena walki byków. Szlak nie był dobrze oznakowany i go zgubiłem. Przechodziłem obok opustoszałej wioski, gdzie jedynie jeden pasterz z wielkim psem wypasał owce. Z daleka zauważyłem szosę i stację benzynową. Pracownik stacji wytłumaczył mi, że pomyliłem kierunki i wskazał właściwy azymut. Dopadły mnie ciemności, ale szedłem przed siebie. W mijanych miejscowościach spotykani ludzie utwierdzali mnie, że jestem na właściwej drodze. Miałem nawet ochotę przespać się w stogu słomy, bo noc była ciepła. 
 Przed wymarszem z Plaza Mayor
W pewnym momencie zatrzymał się przy mnie samochód, to gospodarz wracał z pola. Zabrał mnie i zawiózł do mieszkania pani burmistrz. Zerwana ze snu kobieta wyszła w nocnej sukience i od razu zadzwoniła po pracownika z kluczem. Czy w Polsce takie rzeczy są w ogóle możliwe, że władza jest dla człowieka, a nie na odwrót. Nie mogliśmy dostać się do schroniska, bo od wewnątrz zamknął się Belgiko, ale hałas go obudził. Alberghe było bardzo dobrze wyposażone i ogrzewane.
20.02   -Calzada de Valdunciel-El Cubo de Tierra del Vino
Rano była niedziela, dlatego czekałem do południa na nabożeństwo. Kościół był otwarty, ponieważ zwiedzała go grupa młodych kleryków. Znajduje się tu zabytkowy ołtarz, dlatego do Calzada de Valduncial zaglądają turyści. Spotkałem parę turystów, którzy rozmawiali ze mną o podstawowych moich danych. Następnie senior zaprosił mnie do baru na kawę. Posiłku tu z rana nie podawano. Kościół był pełen ludzi nabożnie uczestniczących w nabożeństwie.
 Wnętrze zabytkowego Kościoła w Calzada de Valduncial
Była połowa dnia, dlatego zaplanowałem dojście jedynie do El Cuba de la Tierra del Vino(19km). Trasa była mało ciekawa i prowadziła wzdłuż szosy po równinnym terenie. Jedynie na środku etapu przechodziłem nad szeroko rozlaną, ale płytką rzeką. Ruch samochodowy w niedzielę był minimalny. Nie widziałem żadnych atrakcji pozwalających zaczepić oko. Przed końcem etapu spadł nagle lodowaty deszcz z gradem. Nigdy przedtem tak nie zmarzłem w czasie opadu, chociaż zamokły mi jedynie spodnie od kolan w dół. Na początku Tierra del Vino znajdował się bar, gdzie młodzież grała na automatach. Pani podawała tu podłe posiłki z foli, czyli nic lokalnego.
 Droga do Tierra del Vino
Przed alberghe bawiły się miejscowe dziewczęta i zaprowadziły mnie do opiekuna schroniska. Nigdy przedtem nie spotkałem tak dobrze utrzymanego alberghe. Była tu pościel jednorazowego użytku, kuchnia i lodówka pełna napojów i pan włączył mi ogrzewanie oraz kazał dobrze zamknąć się na noc. Wyjąłem z lodówki wino, za które zostawiłem 2€, które podgrzałem na kuchni i następnie rozgrzałem zmarznięte ciało, dzięki czemu spokojnie zasnąłem.
21.02   El Cubo de Tierra del Vino-Zamora
Tego dnia etap prowadził do Zamory i było do pokonania ponad 30km. Po drodze były dwie większe wioski: Vilanueva de Campean i De Perignon. Początkowo szlak przebiegał wzdłuż torów kolejowych, ale później się od niego oddalił w kierunku zachodnim. Teren był równinny, jedynie w pierwszej części marszu były dwie wydmy żwirowo-piaszczyste porośnięte drzewami. Na ich skraju można było podziwiać rozległy krajobraz. Widok był dosyć smutny, bo zboża jare jeszcze nie wykiełkowały, tylko gdzieniegdzie zieleniły się oziminy.
 Droga do Zamory
W pierwszej z wiosek znajdowało się nawet schronisko dla pielgrzymów. Wstąpiłem do pierwszego czynnego baru, ale nie pamiętam, w której to było wiosce. Bar był urządzony w dawnym stylu bez żadnych nowoczesnych nowinek. Urzędowało tu kilku starszych mężczyzn, ale zachowywali się jakby ich nie było. Spożyłem wielka bułkę z dużą warstwą szynki i popiłem kawą z mlekiem. Posiłek wystarczył mi do wieczora. Kilka kilometrów przed Zamorą, gdy było już widać miasto, szlak prowadził polnymi błotnymi drogami. Glina lepiła się do butów i marsz stał się uciążliwy.  Kilometr przed miastem służba miejska złożona z Arabów poprawiała polną drogę.
Wezbrane wody Duero
 Na rogatkach Zamory stały autobusy miejskie, widocznie znajdował się tu końcowy przystanek. Gdy przechodziłem obok klasztoru franciszkanów i chciałem zrobić fotkę, to pan, który znalazł się w kadrze próbował uciec, ale nie zdążył. Następnie poprosiłem go i zrobił mi zdjęcie na tle budowli. Po dotarciu do Duero zobaczyłem całą potęgę tej rzeki w porze wezbrań. Nie mieściła się już w korycie i wydawała głośny pomruk tocząc konary drzew. Mogłem tutaj podziwiać strategiczne położenie Zamory na wysokim drugim brzegu. W dawnych czasach miasto to uchodziło za najpotężniejszą twierdzę w Hiszpanii. Niektórzy historycy utożsamiali to miasto ze starożytną Numancją, czyli ostatniej twierdzy zdobytej przez Rzymian na terenie Hiszpanii. Obecnie przyjmuje się, że ruiny Numancji znajdują się koło Sorii.
 Architektura romańska
Duero przekroczyłem po kamiennym moście, a następnie stromą uliczką dotarłem do bramy i na starówkę. Szybko odszukałem schronisko mieszczące się w zabytkowym budynku. Prowadził je starszy pan dbający o porządek. Od razu nakazał zdjąć obuwie trekingowe i wskazał prysznic. Zwiedzając miasto zauważyłem tu dużą ilość romańskich Kościołów. Każdy z nich miał inny portal i rozetę, widocznie dawni twórcy nie lubili się powtarzać. Niestety, ale Kościoły te poza jednym były pozamykane. Zamora zrobiła na mnie duże wrażenie. Czułem w tym mieście oddech historii. Nie było tu widać bieganiny jaka występuje w wielkich miastach, a jednocześnie nie spotkałem tu pustki wymarłych prowincjonalnych miasteczek. Życie jakby biegło w dostojny sposób.
 Gustowna elewacja
Robiąc zakupy w warzywniaku podziwiałem różnorakie kształty i kolory sałaty, a może kapusty. Wieczorem uczestniczyłem we mszy świętej w starym Kościele. Uczestniczyło w niej kilkadziesiąt osób i była to msza podniosła. Razem ze mną nocował tu wcześniej poznany młody Belg.
22. 02   Zamora-San Pedro de la Nave-Montamarta
Tego dnia postanowiłem zwiedzić zabytek sztuki wizygockiej San Pedro de la Nave. Camino la Plata prowadzi na północ, a San Pedro znajduje się ok. 20 km na płn-zach. od Zamory. Najpierw udałem się na dworzec autobusowy, a następnie na dworzec kolejowy, ale do miejscowości na końcu świata nic nie kursowało. Jedynym pożytkiem był zakupiony bilet powrotny do Madrytu.
 Fragment portalu Kościoła w wiosce La Hiniesta
Szedłem intuicyjnie bez mapy i bez żadnych drogowskazów. Mijałem podmiejskie miejscowości i w jednej z nich La Hiniesta natrafiłem na Kościół ze wspaniałym gotyckim portalem. Po drodze zasięgałem języka od przypadkowo spotkanych osób, ale z rozmów niewiele rozumiałem. Dotarłem nawet do ogromnego sztucznego jeziora na rzece La Esla. Tutaj musiałem skręcić na zachód i brnąc przez nieużytki i pola dotarłem do drogi, która prowadziła prosto do szukanego zabytku. Spotkałem tu kilka osób jeżdżących rowerami dla celów rekreacyjnych. Miejscowość, w której znajduje się wizygocki Kościół jest bardzo skromna. W obejściach widziałem sprzęt rolniczy z dawnych lat, a nawet pryzmy obornika. Zdążyłem dosłownie przed porą sjesty, gdy właściciel miał zamykać bar. Po wypiciu kawy poszedłem zwiedzać. Kościół był zamknięty, ale był podany numer telefonu, z którego nie skorzystałem. Gdy chciałem zajrzeć do wnętrza przez okno, to natrafiłem na gniazdo os i pośpiesznie się wycofałem.
 San Pedro de la Nave z VIIw.
Postanowiłem wracać do Zamory, ponieważ idąc na azymut obawiałem się zabłądzenia. Zatrzymałem samochód dostawczy i w czasie jazdy kierowca powiedział, że do Montamarta jest 14 km. Ruszyłem na przełaj i wkrótce znalazłem się nad jeziorem, które musiałem obejść. Okazało się, że na zwężeniu jest most, z którego podziwiałem ogrom zbiornika wodnego. Pierwsza miejscowość posiadała rozległy rynek, ale wyglądała na całkowicie wymarłą. W drugiej niewielkiej wiosce na skałach były z daleka widoczne znaki oznaczające jakiś szlak. Trzecia miejscowość mile mnie zaskoczyła, bo był tu otwarty bar, a ja przepocony musiałem ugasić pragnienie. Wszedłem, a tu pełno ludzi. Okazało się, że właścicielka baru była niepospolitej urody i przyciągała mężczyzn jak magnes. Gdy okazało się, że jestem z Polski, to zostałem poczęstowany wszelkimi nalewkami, a nawet i posiłkiem, oczywiście wszystko gratis. W czasie rozmowy usłyszałem, że Kościół był kupą kamieni w miejscu obecnego jeziora, który został przeniesiony i złożony.
Zalew  na rzece La Esla
Z butelką mineralnej ruszyłem dalej. Alberghe w Montamarta położone jest poza miejscowością. Gdy zbliżałem się do schroniska to uciekł z niego bezdomny. Było ono niezamykane, a wewnątrz totalny bałagan, wszystkie instalacje poniszczone. Nie wiedziałem co robić, a noc się zbliżała. Opatrzność czuwała i zjawił się rowerzysta, którego poprosiłem o pomoc. Wykonał telefon, a po pół godzinie zjawił się człowiek z kluczem, który zainkasował 4€. Miałem jednak obawy i spałem na piętrowym łóżku z nożem pod poduszką.
 Ptaszek w klatce
23.02   Montamarta-Granja de Moreruela
 Oszpecony krajobraz wokół Kościoła
Tego dnia miałem do pokonania niespełna 23 km. Pośpiech był jednak wskazany, ponieważ chciałem uprać i zdążyć wysuszyć ubrania na drogę powrotną. W czasie marszu po lewej stronie stykałem się z ramionami ogromnego sztucznego zbiornika wodnego, z którym zetknąłem się już poprzedniego dnia. W pewnym momencie drogi się rozwidlały i mogłem skręcając w lewo podążać camino sanabres. Po godzinie wędrowania mijałem jakieś rozległe ruiny, których charakteru nie byłem w stanie rozpoznać. Z tego co wywnioskowałem z obserwacji wyglądało na to, że miejsce to zostało opuszczone kilka wieków temu. Śniadanie spożyłem w Riego del Camino. Jest tu bar prowadzony przez dwoje staruszków. Nawiązałem z nimi krótką rozmowę, bo byli ciekawi skąd jestem jak długo przebywam w Hiszpanii.
 Tajemnicze ruiny
Alberghe w Granja de Moruela mieści się tuż przy drodze do Benewentu. Opiekują się nim właściciele baru, ponieważ bar i schronisko mieszczą się w tym samym budynku. Włączyli mi ogrzewanie, dzięki czemu mogłem się wysuszyć. Po opraniu wyruszyłem na spacer wokół miejscowości. Dołączył do mnie jeden z gospodarzy i wyjaśnił, do czego służą dziwne budowle ziemne, których znaczenia nie rozumiałem. Okazało się, że w podziemnych tunelach na obrzeżu Moruel znajdują się ogromne składowiska beczek z winem.

 Pejzaż przed Moruel
Wieczorem spożyłem wcześniej zamówioną obiadokolację. Posiłek ten był bardzo obfity. W skład drugiego dania wchodził ryż wymieszany z owocami morza i miejscowymi przysmakami. Byłem tak głodny, że zamiast odstawiać muszelki, to je łykałem. Później czułem je w żołądku przez kilka następnych dni już w Polsce. Całość popiłem całą butelką wina. Zamiast 8€ zostawiłem całą dychę.
 Piwnice z winem
24 lutego   Granja de Moreruela-Zamora-Madryt
 W Moruel
Wczesnym rankiem szkolny autobus zabrał mnie do Zamory i miałem tu do dyspozycji cały dzień, ponieważ autobus do Madrytu był dopiero o godz. 17-tej. Spóźniłem się na poranne msze święte, dlatego nie mogłem przyjąć komunii. Na krótko udało mi się wejść do katedry, aby podziwiać jej wnętrze. Obszedłem cytadelę, ale pochmurna pogoda wprawiła mnie w smutny nastrój. Zadziwił mnie brak innych budowli poza romańskimi, być może hiszpańskie miasta były budowane w poszczególnych epokach, tak jak Caceres jest pełne gotyku, czy Salamanka zachwyca renesansem.


Widok na katedrę w Zamorze
 Portal i rozeta na każdym Kościele inne
Zmęczony usiadłem w jednym z barów i wypisałem kartki. Na koniec zrobiłem zakupy, czyli oliwę z oliwek i czekolady. Autobus do Madrytu podjechał pod inne stanowisko, niż wynikało to z rozkładu i o mało co bym nie wsiadł. Jadąc autostradą w ciągu trzech godzin zlazłem się w Madrycie, a po następnej godzinie byłem już w terminalu czwartym. Służby porządkowe wzięły mnie za bezdomnego, ale jeden z nich pochodzący za wschodniej granicy sprawdził mój bilet i dali mi spokój.
Romański Kościół wkomponowany we współczesność


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz