piątek, 5 lipca 2019

Pielgrzymka do Lwowa 2019


11 Piesza Pielgrzymka z Rzeszowa do Jasnej Gwiazdy miasta Lwowa Matki Bożej Łaskawej

Początek pielgrzymowania przysporzył nieco nerwowości. Zaginął mi kapelusz z szerokim rondem i jak na złość nie było żadnego innego w galeriach Sochaczewa, gdzie udałem się na posiedzenie podsumowującej rady pedagogicznej. Rada zakończyła się o 17.20 i nie miałem już żadnych szans dotrzeć do Rzeszowa przed 21.00. Po drodze wstąpiłem do decathlonu w Radomiu, gdzie zakupiłem ładny nieprzemakalny kapelusz, ale jego wadą był ciemny kolor. Tutaj zadecydowałem o noclegu w domu, bo łapanie snu gdzieś w samochodzie nie miało sensu. Nastawiłem kolację i zmęczony zasnąłem, a po dwóch godzinach mleko wykipiało, a z kaszy jaglanej została nieokreślona masa. Budzik nastawiłem na 2.15, aby zdążyć przed godziną szóstą rano w Rzeszowie. Problem z samochodem rozwiązał się dzięki pomocy boskiej.
Kościół Św. Krzyża w Rzeszowie. Początek pielgrzymki
Zatrzymałem się w bocznej uliczce przy obiekcie wojskowym, bo zauważyłem żołnierza z karabinem i zapytałem go, co zrobić z samochodem, a on wspaniałomyślnie odpowiedział, aby go z miejsca nie ruszać i może tu stać kilka dni. Do Kościoła Św. Krzyża miałem niespełna kilometr. Po wstępnych formalnościach udałem się na modlitwę. Po uroczystej mszy 270 osób ruszyło na pielgrzymkę. Dzięki poświęceniu i autorytetowi księdza Władysława Augustyna, na każdym postoju czekał przygotowany posiłek. Cały dzień był wypełniony modlitwami i naukami z przerywnikami zespołu muzycznego, który tworzyła zgrana rodzina. Wiele twarzy było znajomych, ale dużo osób szło po raz pierwszy. Niestety, ale zabrakło siostry Justyny, która z taką pasją zawsze broniła życia dzieci nienarodzonych. Została się w domu z chorą mamą. Dzień był upalny, ale dla mnie to zwykła bułka z masłem. W Markowej znajduje się grób rodziny Ulmów oraz muzeum  poświęcone tej wyjątkowej rodzinie.
Ku mojemu zdumieniu na cmentarz by oddać hołd sługom bożym udało się zaledwie kilka osób. Po raz pierwszy w historii w poczet błogosławionych będzie wyniesione nienarodzone dziecko, ponieważ Niemcy zamordowali je wraz z matką. W Kościele w Kańczudze na uwagę zasługuje postać diabła odkrytego pod 10cm warstwą tynku. Co ciekawe ludzie późnego średniowiecza uważali, że diabeł ma postać kobiety. Na nocleg tradycyjnie udałem się do wiejskiego domu ludowego w sąsiedniej wiosce. Tutaj miejscowe kobiety przyrządziły obfitą kolacje i śniadanie. Drugiego dnia był upał i GPS wskazał 45,5km, a to już nie przelewki. Na cmentarzu w Próchniku spoczywa gen. M. Papała, który w młodości był ministrantem w miejscowym Kościele. Skrytobójczo zamordowany woła o sprawiedliwość. Do jego grobu udało się duża grupa osób, którzy zamiast modlić się za duszę zmarłego, to robili sobie selfie nad jego grobem, a jeden z panów nawet sikał sobie przy jednym z pomników. Barbarzyństwo i zdziczenie obyczajów brutalnie wkraczają w świat świętości. Być może kiedyś będą obdarzeni łaską rozumu, albo zejdą z tego świata jak zwykłe robaki. Rynek w tym miasteczku jest typowo galicyjski i dlatego lubię po nim łazić. Miejscowe gospodynie przygotowały obfite śniadanie, że miałem poczucie winy, że jako pielgrzym się obżeram, ale gdybym nie zjadł to bym obraził te kobiety.Podolanki.
Pomnik ku czci Łemków wyrzuconych z Ojcowizny
Przeprawa promem przez San będzie zapewne największym przeżyciem dla znacznej części pielgrzymów w czasie tych sześciu dni. Przejście przez granicę odbyło się bez najmniejszych problemów. Pierwsza z mijanych miejscowości po wschodniej stronie granicy to Szeginie. Jest tu  zgrabny Kościółek i wspólnota parafialna licząca niespełna 20 osób. W jaki sposób przygotowują posiłek dla takiej armii ludzi, to tajemnica poliszynela. Tutejszy kapłan cały czas się śmieje, nawet jak płacze, zwykły wybryk natury, co nie umniejsza jego posługi. W Mościskach wszyscy pielgrzymi poszli na kwatery prywatne. Ja nocowałem z uczciwym porąbańcem z Białegostoku. Wyglądał na człowieka, który na pewno za kołnierz nie wylewa i odpalał papierosa od papierosa, tzw. schabowe. Udawał, że szuka śpiwora i innych przedmiotów, których na pewno nie posiadał. Jego poglądy były jednoznaczne – żadnej tolerancji dla zboczeń, ostro krytykował dzisiejsze rządy i trendy we współczesnym Kościele. Próbowała z nim polemizować pani psycholog, ale była bez szans. Gospodyni po raz pierwszy przyjmowała pielgrzymów, aby wspomóc miejscowego polskiego patriotę, którego żona ciężko rozchorowała się i nie mógł gościć pielgrzymów. w Gródku zostało pochowane jego serca. Po świetności z dawnych lat pozostał tu wspaniały park ze stawami. Było to ulubione miejsce sportów wodnych przedwojennych Lwowian.Przyrzeczenie Duchowej Adopcji dziecka Poczętego. We wcześniejszych latach było to więcej osób przy mniejszej liczbie pielgrzymów, ale brak siostry Justyny miał pewne znaczenie, chociaż każdy ma wolną wolę.
Gospodarstwo domowe było wzorowe, znakomicie wyposażone, a na ścianach święte obrazy, coraz rzadsze w Polsce. Na podwórku zagospodarowana każda cząstka ziemi i wzorowy porządek. Były tu krzewy ozdobne i kwiaty oraz warzywa i krzewy owocowe, a w wydzielonym wybiegu dokazywały miejscowe kury. Pani była zamożna, ponieważ jej mąż od lat pracuje w Polsce i nie może wrócić na Ukrainę, ponieważ jako oficer rezerwy byłby wysłany na front, a nie chce jak frajer ginąć za obcą ojczyznę. Po rozmowach okazało się, że zarobek wielu rodzin, którzy pracują w Polsce idzie na wykup synów z wojska, a pieniądze te są głównym dochodem urzędników.
Poranna msza odbyła się w drugim Kościele, który jest Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Polak patriota narzekał, że Kościół ten został celowo kiedyś obudowany, aby nie można było wokół niego urządzić procesji. Czwartego dnia marsz odbywał się w kierunku Gródka Jagiellońskiego. Po drodze były dwie polskie parafie: w Twierdzy i w Sądowej Wiszni. Główny obiad był w drugiej z tych miejscowości, a usługiwała tu miejscowa polska młodzież, czyli nie wszyscy opuścili swoją ojczyznę. Dalej był najbardziej nudny odcinek całej pielgrzymki, bo była to wielokilometrowa prosta wzdłuż torów kolejowych. Sto lat wcześniej o tą kolej toczyły się krwawe bratobójcze walki.
Charakterystycznym punktem na tym odcinku był przystanek autobusowy, na którym w poprzednich latach wisiała czarna banderowska flaga, a tym razem była to państwowa flaga Ukrainy. Po raz pierwszy do samego Lwowa nie widziałem czarnej flagi, co świadczy, że Ukraińcy zaczynają się odcinać od banderowskiej przeszłości. Gródek Jagielloński to ulubione miejsce pobytu pod koniec życia króla Władysława Jagiełły, bo gdy był w sile wieku to polował w Puszczy Kozienickiej. Wg przekazów historycznych
Dzisiaj porastają je chaszcze. Japończycy mający słabość do kultury polskiej i złożyły miejscowym władzom propozycję, że gratisowo przywrócą tu dawną świetność, ale miejscowi notable widzą w tym spisek i jako homosovieticus są niewzruszeni. Nocleg był w bloku u młodego małżeństwa polsko-ukraińskiego. Mają oni mieszkanie dwupokojowe na trzecim piętrze. Okazali się oni bardzo gościnni, bo przygotowali tyle potraw, że w życiu nie widziałem tyle na oczy. Rano również było śniadanie i każdy z siedmiu pielgrzymów otrzymał wyprawkę na drogę. Było to o tyle cenne, że młody gospodarz hydraulik od czterech miesięcy był bez pracy, ale ich rodzice dorabiają się w Warszawie. Na koniec porannej mszy świętej w Kościele Piotra i Pawła 68 osób złożyło
Obiad był przygotowany przez urząd gminy w Rokitnicy przy wsparciu miejscowych ochotników. Pod koniec dnia rozpierała mnie energia i chwyciłem za tubę, która była na kółkach. Nocleg był na sali gimnastycznej w szkole w Żurawicy i również tutaj zapewniona była kolacja, a śniadanie z samoobsługą. Trzeciego dnia był tradycyjny wykład siostry Janiny, która jest profesorem uniwersyteckim na temat bogactwa polskiego świata roślin oraz o zagrożeniach, jakie na nas czyhają ze strony NGO. W Wyszatycach zmienił się sołtys i nie było już wspaniałego wykonania
Piątego dnia było do przejścia zaledwie 23km, część ruchliwą trasą była z eskortą policji i kilka kilometrów opłotkami. Wśród opłotków gościliśmy w cerkwi witani przez popa, a miejscowe niewiasty dały próbę swoich śpiewów cerkiewnych. Pomimo wielkiego uroku tego nabożeństwa, to przeciągający się ceremoniał zniechęciłby do przejścia na wiarę grekokatolicką. Zbliżając się do Hodowicy na spotkanie wyszła procesja z feretronami, flagami kościelnymi, maryjnymi i papieskimi, a także były tu również flagi państwowe, co wzbudziło niesmak u niektórych pielgrzymów. Zachowanie bezzasadne, zważywszy, że niektórzy Polacy mieli nasze flagi narodowe.
Marsz do cerkwi był wspólny z pieśniami na przemian, śpiewały Ukrainki i kapela pielgrzymkowa, ale nam skończyły się zwrotki i maestro zespołu uznał wyższość Ukrainek. Pod wspaniałymi ruinami barokowego kościoła katolickiego, który jako zabytek spłonął w 1971 roku był przygotowany poczęstunek i występy dzieci i młodzieży w ludowych strojach. Pani profesor załatwiła mi nocleg u barwnie ubranej Ukrainki, która by za człowieka duszę oddała. Wraz ze mną udało się do niej 14 osób. Ogromne podwórko było pełne warzyw i ziół. Po przywitaniu gospodyni, gdy podałem rękę gospodarzowi, to jego dłoń raziło 400 volt, przynajmniej tak się zachowała.
Okazało się, że kobieta ta ma niewładną jedną rękę, a pomimo to przygotowała kilka sałatek z roślin zerwanych z własnego podwórka. Na koniec były przyniesione gotowane bulby, czyli nasze ziemniaki, wymieszane z ziołami. Był to najskromniejszy posiłek, jakim mnie goszczono, ale dostarczył radości za wszystkie inne smakołyki. Humor nam dopisywał do późnej nocy, co sprawiało gospodyni niezwykłą radość. Rano okazało się, że kobieta ta ma niewładną drugą rękę, co jeszcze bardziej świadczy o jej dobrotliwej dobroduszności. Przy pożegnaniu, gospodarz niespodziewanie szczerze mnie wyściskał. Na ulicach Lwowa towarzyszyły banderowskie flagi, ale mniej liczne niż kiedyś. Zatrzymaliśmy się przy budowanym polskim Kościele im. Jana Pawła II, który rośnie na naszych oczach. W katedrze starszy ksiądz spowiednik wręczał każdemu penitentowi cudowny medalik.
Niewielki obraz Matki Bożej Łaskawej. Miejsce niedotrzymanych ślubów króla Jana Kazimierza
Msza była uroczysta, ale bez arcybiskupa Mokrzyckiego. Przybyli liczni goście z Polski, z chórem filharmonii rzeszowskiej na czele, który uświetniał doniosłą chwilę. W czasie pielgrzymki niosłem intencje i przyrzeczenia, ale skoro król złamał złożone w tym miejscu śluby, to co może zwykły człowiek. Miejscowa Polonia przygotowała gorące kiełbaski i wody mineralne, ale tego dnia wysiłek był niewielki, dlatego nie wiem, czy zasłużyłem na takie dobro. Przed katedrą spotkałem Józefa pielgrzyma z Rzeszowa, która w galowym stroju Bractwa Św. Józefa i pomimo wrodzonej skromności wyglądał efektownie.
Na cmentarz po bruku głośnik musiał być niesiony, dlatego podjąłem się tego chlubnego zadania. Smutny był widok lwów obitych dyktą, które w takim upale cierpią katusze. Dlaczego Ukraińcom one przeszkadzają nie wiadomo, ale jeszcze w czasach historycznych lwy hasały wokół Morza Czarnego. Wtedy świat był zupełnie inny, bo jeszcze za Aleksandra Wielkiego drogą wodną można było dotrzeć z Aten do Kabulu. Dzisiaj dzięki globalnemu ociepleniu wody się podnoszą i być może czasy te powrócą.