Camino Mozarabe desde Malaga 8-24 lutego 2020 roku
Po roku
przerwy z przyczyn obiektywnych, znowu postanowiłem wrócić na hiszpańskie
ścieżki. Ze względu na porę zimową w grę wchodziła jedynie Andaluzja. Co prawda
kilka lat temu wstecz zahaczyłem o tę krainę, ale były to dosyć krótkie wizyty.
Wybierając szlak brałem pod uwagę przede wszystkim możliwości tanich noclegów.
Głównym celem pielgrzymki było dotarcie do Santuario Virgen De La Cabeza,
jednego z dwóch głównych centrów pielgrzymkowych Andaluzji. Bilety lotnicze
wykupiłem trzy miesiące wcześniej, a ich łączna cena 350 zł. to niewielkie
ryzyko finansowe. Cenę lotu obniżały dni tygodnia, a więc wylot z Warszawy w
niedzielę, a powrót w poniedziałek.
8 lutego Madryt
Wylot z Modlina miał miejsce w niedzielne południe, dlatego o szóstej rano udałem się na mszę świętą do Bazyliki Mniejszej w Niepokalanowie. Połączenie kolejowe było z przesiadkami, co pochłonęło nieco czasu. Wylot odbył się bez opóźnień, ale bałem się o stan zdrowotny samolotu, ponieważ zauważyłem, że haruje on 18 godzin na dobę, ciągle kursując miedzy Madrytem, a Modlinem. Każdy mój przelot rozpoczynam od drzemki, a budzę się zawsze nad Alpami i sam nie wiem, czemu tak się dzieje. Z lądowaniem miewam przeważnie problemy, a tym razem był to przejmujący ból w uszach. Ustąpił on wraz z lądowaniem, gdy ustabilizowało się ciśnienie. Dzięki karcie na metro wyrobionej dwa lata wcześniej zaoszczędziłem kilka euro. Cena metra w Madrycie w ostatnich latach poszła znacznie w górę. Z małymi problemami odszukałem odpowiednie połączenia i dotarłem do Estacion de Autobuses del Sur. W kasie poprosiłem bilet na ostatni autobus do Malagi, a taki właśnie odchodził o 24.30. Ciekawostką jest to, że był dwa razy tańszy niż autobusy jeżdżące do Baskonii, czy Santander przy takich samych odległościach.
Malaga - centrum |
9 lutego Malaga - Almogia
80% podróżnych było metysami, a cała reszta to arabowie i czarnoskórzy oraz moja skromna osoba. Podróżni mieli bilety przypisane do miejsca siedzenia i na moje nieszczęście dosiadła się do mnie potężna metyska zajmująca półtora fotelu. W takim dyskomforcie jechałem siedem godzin narażając się na zgniecenie moich wątłych kości, dopiero na pół godziny przed Malagą ta potężna kobieta wysiadła, co przyniosło mi wielką ulgę. W Maladze pierwsze kroki skierowałem do baru dworcowego, który pomimo wczesnej pory był już czynny. Po zasięgnięciu języka okazało się, że Estacion de Autobuses znajduje się praktycznie w centrum miasta i był to mój taki pierwszy przypadek w Hiszpanii. W pierwszym napotkanym Kościele, który wyglądał na XVI wiek msza święta była o 9.00 rano. Postanowiłem poczekać jedną godzinę próbując obejść okolicę. W miejscowym parku pewien bezdomny spędził noc ze swoim pieskiem i budził się ze snu. Już na 30 min. przed nabożeństwem, trzech bezdomnych okupowało wejście do Kościoła.
Wyjście z Malagi |
Dziko rosnące cytryny |
Krajobraz okolicy Malagi |
Camino |
Almogia |
10 lutego Almogia – Villanueva de la Concepcion
Rano nie szukałem baru tylko skorzystałem z pobliskiego supermercado, gdzie zaopatrzyłem się w niezbędne produkty. Szlak tuż po ominięciu ostatnich zabudowań prowadził przez totalną dzicz. Mogłem teraz w spokoju odmówić Godzinki. Były tu same suchorośle, ponieważ nie było tu owiec, które by robiły tu porządki. W takiej totalnej sawannie nagle pojawił się dom z basenem na sprzedaż.
Dom z basenem na sprzedaż |
Wiosna w lutym |
Widok na Villanueva de la Concepcion |
11 lutego Villanueva de la Concepcion - Antequera
Rano do pani z pieskami przyszedł kolega wyglądający na bezdomnego. Po desayuno w jednym z barów ruszyłem na camino. Po minięciu ostatnich zabudowań ukazała się przede mną wielka bryła skalna. Była to Sierra de Chimenea wznosząca się na wysokość prawie 1400m npm. Dróżka, która podążałem była utwardzona asfaltem i jeździli nią rolnicy do swoich posesji. Wszędzie mijałem dobrze utrzymane gaje oliwne oraz jedną dużą hodowlę kóz. Te pocieszne zwierzątka biegały po dużej ogrodzonej farmie. Droga cały czas prowadziła pod górę i po minięciu ostatniego gospodarstwa skończył się asfalt, a została żwirówka. Po kwadransie marszu znalazłem się w parku naturalnym.
Sierra de Chimenea |
Czekające zadanie |
Kamienna ścieżka w kierunku Antequera |
Katedra w Antequera |
Centrum Antequera |
12 lutego Antequera – Cartaojal – Villanueva de Algaidas
Rano po zamknięciu alberghe i furtki, klucze wrzuciłem do umówionej skrytki. Kościół św. Jakuba był otwarty, co umożliwiło mi spokojną poranną modlitwę. Bar naprzeciwko Kościoła był czynny i wstąpiłem tu na desayuno. Urzędowało w nim wielu miejscowych mężczyzn, którzy swoimi dyskusjami tworzyli żywą atmosferę, a i cena tego śniadania była po prostu niewielka. Podążając za strzałkami camino przechodziłem pod dawną bramą klasztorną i był to jedyny element, jaki pozostał po tej budowli. Podobne miejsce, ale znacznie większych rozmiarów spotkałem w Sahagun.
Megalityczny grobowiec |
Strajk andaluzyjskich rolników |
Oliwkowe hacjendy |
Wjazd na podwórko |
Droga do krainy oliwek |
13 lutego Villanueva de Algaidas – La Atalaya – Cuevas Bajas
Rankiem klucz zostawiłem w skrzynce pocztowej i udałem się na śniadanie do baru. Tuż za miastem, którego rano nie miałem ochoty zwiedzać, ścieżka prowadziła przez podłoże skalne o dziwnych rowkach, na których nie było śladu narzędzi, czyżby to pozostałości cywilizacji sprzed potopu, któż to wie. Dalej szlak prowadził przez potężne ruiny, zapewne po klasztorze cysterskim lub alkazarze arabskim. Rano nigdy nie mam natchnienia baczniej przyglądać się kupie gruzu.
Nienaturalne wyżłobienie w skale |
Dalej camino prowadziło wzdłuż urwiska skalnego porośniętego bujną roślinnością, naprzeciwko którego rosły kaktusy. Płynęła tu nawet niewielka rzeczka, co podnosiło atrakcyjność tego miejsca. Dodatkowo znajdował się w pobliżu zabytkowy kamienny most, ale już nie wspinałem się, aby po nim przejść. Tym sposobem doszedłem do niewielkiej miejscowości. Przed nią wybudowano Ermitę na pamiątkę objawień w Fatimie. Idąc nie mogłem oczywiście pominąć czynnego baru, do którego wstąpiłem na piwo. Właściciel z dwoma kolegami na zewnątrz grał w karty i byli to oprócz mnie jedyni klienci w tym sennym miasteczku. Po wyjściu nie zauważyłem, że oznaczony szlak camino skręca tu.
Naturalna roślinność Andaluzji |
W smażalni el churro |
14 lutego Cuevas Bajas – Lucena - Cabra
Wybudziłem się wyjątkowo wcześnie i po modlitwie porannej ruszyłem w interior. Klucz wrzuciłem do skrzynki pocztowej u właścicielki baru, która jeszcze spała. Otwarty był sąsiedni bar serwujący kawę, a gdy poprosiłem o desayuno to właściciel odesłał mnie na zewnątrz. Tutaj w budce obok Kościoła starsze małżeństwo serwowało El churro, miejscowy przysmak. Było to rzadkie ciasto przerobione na węża i rzucane na głęboki rozgrzany olej. Tutaj starszy gość długimi pałeczkami ciągle je przerzucał, aż nabrało koloru. Wyjęte z oleju niesamowicie smakowało. Można było zamówić mniejszą porcję za 1€ lub duży zwój za 2€. Zakupywała je przede wszystkim młodzież czekająca na autobus do miasta.
Pomnik przyrody |
Wiosna na lutowym camino |
Ulica Luceny w czasie sjesty |
Czworonożny przyjaciel |
15 lutego Cabra – Dona Mencia - Baena
Nocleg w śpiworze pod gołym niebem wywołał u mnie duże emocje. Nie mogłem w ogóle zasnąć i kradłem sen na kilka minut. Okazało się, że niedaleko biegła szosa z ostrym zakrętem naprzeciwko mnie i co jakiś czas światło reflektorów przeszywało korony drzew. Jeszcze przed wschodem słońca słyszałem ludzkie głosy pieszych turystów ruszających na szlak, a była to niedziela. Szybko ubrałem się i ruszyłem przed siebie, a tu ruch jak na Krakowskim Przedmieściu.
Jeden z tuneli na szlaku |
Baena |
Uroczy zaułek w Baena |
Obraz nad domowymi drzwiami |
16 lutego Baena – Castro del Rio
Rankiem mogłem podziwiać urodę tego historycznego miasta. Szczególnie cieszyły okoliczne mozaiki tworzone z małych kolorowych płytek. Umieszczone były w różnych zakamarkach, wejściach do domów oraz na Kościołach. Charakterystyczna odmiana mozajek to obrazy świętych tworzone nad drzwiami wejściowymi do domów. Zapewne miały one na celu chronić przybytek domowy i zapewniać jego mieszkańcom pomyślność i szczęście. Za Baeną krajobraz był typowy dla tej części Andaluzji, czyli przechodziłem wśród gajów oliwnych. Mijając farmę mogłem zrobić fotkę stadzie kóz znajdujących się za ogrodzeniem. Po drodze pokonałem most, za którym znajdowały się opuszczone budowle i urządzenia służące do nawadniania. Widocznie były przestarzałe i zbyt energochłonne.
Mury Castro del Rio |
Do Castro del Rio dotarłem we wczesnych godzinach popołudniowych i miasteczko to zrobiło na mnie duże wrażenie. Zastałem tu odnowione mury obronne Alkazaby, a po środku placu wejściowego stała na cokole figura Archanioła Michała kojarząca się z postacią Zygmunta III Wazy z Placu Zamkowego. Rozpoczynała się sjesta, dlatego ulice były puste. Podążałem za GPSem w poszukiwaniu alberghe. Na Plaza de Iglesia nie było żywej duszy, a drzwi w schronisku ani drgnęły. Otwarty był budynek w rodzaju katolickiego domu kultury, ale wewnątrz nie zastałem żadnej żywej istoty.
Uliczka Castro del Rio |
Virgen de la Salud |
W Castro del Rio |
17 lutego Andujar – Santuario Virgen de la Cabeza
Alberghe opuściłem przed wschodem słońca. Najpierw odłożyłem klucz w umówione miejsce, a następnie udałem się na przystanek autobusowy. Czekała tu już jedna starsza osoba, a w ostatniej chwili zjawiła się młodzież szkolna. Autobus w drodze do Cordoby kluczył po różnych miejscowościach tak, że odcinek 40km pokonał znacznie powyżej jednej godziny. W Cordobie dwie godziny czekałem na połączenie do Andujar. Najcenniejsza starówka w Hiszpanii jest tu znacznie oddalona od dworca autobusowego, dlatego musiałem cierpliwie czekać na autobus. Podróż do Andujar dłużyła się tak, że uciąłem sobie drzemkę. W tym mieście znajdują się Kościoły w stylu mudejar, ale pierwszy z nich był ogrodzony i remontowany, a drugi napotkany był zamknięty.
Suknie w stylu flamenco |
Na jednej z witryn sklepowych podziwiałem suknie kobiece w stylu flamenco. Wypłaciłem pieniądze z bankomatu i poczekałem na otwarcie Oficiny de Turismo. Młoda Pani podarowała mi jedynie plan miasta, a liczyłem na więcej, mając wcześniejsze doświadczenia. Niepotrzebnie straciłem godzinę czasu, a czekała mnie długa wędrówka. Na skraju miasta zatrzymałem się w barze na posiłek. Właściciel powiedział, że do Santuario de Cabeza jest 23km. Ścieżka prowadziła przez pastwisko, dlatego z niepokojem obserwowałem, czy nie skrada się andaluzyjski byk. Po 2km płaskiego terenu rozpoczęła się wspinaczka. Czasami, aby pokonać stromiznę, podpierałem się rękoma. Rowerzyści górscy poruszali się inna ścieżką, ale wszyscy jechali pod górę. Nie spotkałem żadnego cyklisty zjeżdżającego na dół. Po godzinie wspinaczki teren się wypłaszczył i mogłem teraz podziwiać krajobraz Sierra Morena. Na kwitnące łąki była jeszcze za wczesna pora, dlatego musiały wystarczyć mi sucholubne krzewy, które tu dominowały. Po 14km marszu dotarłem do Ermity de san Gines.
Ermita San Gines |
Jest to główne miejsce odpoczynku dla pielgrzymów zmierzających do klasztoru na górze. Było ono zamknięte, ale na ławeczce mogłem skonsumować niesione rarytasy, czyli pomarańcze. Dróżka zupełnie się wypłaszczyła i pojawił się rzadki las piniowy sprawiający niesamowite wrażenie ze względu na owalny kształt sosen. Mijałem tu dziwny pomnik na pamiątkę wojny domowej z lat 30-tych. W klasztorze schroniło się wtedy ok. 200-300 żołnierzy, którzy odmówili posłuszeństwa rządowi republikańskiemu. Wraz z nimi uciekło tu kilkuset cywilów. Przedtem komuniści zdążyli wymordować żyjących w sanktuarium ojców Trynitarzy. Działania wojenne toczyły się od września 1936r. do 1V 1937r. Dla wojsk republikańskich była to kompromitacja na skalę międzynarodową.
Widok na klasztor |
Trzy i pół tysiąca żołnierzy oblegało garstkę obrońców, a według chyba przesadzonych relacji, klasztor szturmowało 20tys.republikanów. Ostatecznie Sanktuarium zostało zamienione w stertę gruzów przez sowieckie T-26, które były odporne na broń używaną przez obrońców. Z uwagi na opinię międzynarodową ci co przeżyli zostali oszczędzeni, ale dowódca obrony kapitan Santiago Cortes ciężko ranny i zmarł następnego dnia po upadku klasztoru. Dowódca republikanów niejaki Martinez Carton nad umierającym Cortesem wypowiedział słowa cyt. „Z dwustu takich jak ty przybyłbym do Burgos”. Burgos była to stolica powstańców i miasto znane z rycerskich tradycji, o czym świadczy znajdujący tam się grób legendarnego El Cyda. Sanktuarium położone na zupełnym bezludziu w górach Sierra Morena nie stanowiło najmniejszego militarnego zagrożenia dla wojsk republiki, ale niestety w komunistycznej mentalności każdy wolny człowiek stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. W tym samym czasie Republika utraciła Baskonię, Kantabrię i Asturię z jedynymi fabrykami broni w Hiszpanii i odtąd była zdana na łaskę Stalina i masońskiego Meksyku. Łatwiej im było walczyć z kobietami i dziećmi, niż z regularnym wojskiem. Wydarzenia te przedstawia stary film” El santuario no se rinde”. Idąc piniową aleją w radosnym nastroju, w pewnym momencie jak z mgły wyłoniło się Sanktuarium. Ogarnęło mnie pewne przerażenie, ponieważ będę musiał wspiąć się tam po nagich stromych skałach. Na dodatek ścieżka zaczęła schodzić w dół, bo płynie tu Rio Jandula River. Rzeka ta nie tworzy w dolinie jednolitego koryta, tylko rozlewa się w sposób deltowaty.
Rio Jandula River |
Wspinaczka mnie przerażała, ale pomimo ogromnego zmęczenia jakimś cudem bez problemu stąpałem ze skały na skałę. Do bazyliki dotarłem po 18.30 w momencie, gdy przed chwilą zakończyła się ostatnia msza. Widocznie moje grzechy nie pozwoliły mi dostąpić religijnych przeżyć w tym świętym, zroszonym krwią męczenników miejscu. Na osłodę duszy pozostała mi modlitwa w całkowitej ciszy, którą nawet niezakłócany kościelne myszy. Znajduje się tu figura Czarnej Madonny na pamiątkę objawień miejscowemu pasterzowi w 1227r. Oryginalną figurę przed upadkiem klasztoru ukrył w nieznanym miejscu kapitan Cortes i tajemnicę zabrał ze sobą do grobu. Osiedle u podnóża klasztoru zimą było zupełnie puste, bo nie świeciły się w oknach żadne światła i spotkałem tutaj tylko jedną parę staruszków spacerujących z psem. Szukałem noclegu, ale wszystko było zamknięte poza restauracją w hotelu. Wszedłem tu, ale o żadnym posiłku nie było mowy, bo serwowano tylko kawę i trunki. Zastałem tylko jednego pracownika, dlatego mógł on tylko siedzieć w barze. Młody chłopak starał się mi pomóc i w tym celu dzwonił do przełożonych, ale nic nie wskórał. Kiedy układałem się do snu pod rozległą pinią to przyuważył mnie pracownik hotelu wynoszący śmieci. Udałem się w kierunku bazyliki wypatrując odpowiedniego miejsca. Prawie u szczytu wzgórza stał budynek z dużym okapem, a tuż przy nim stała ławka, gdzie mogłem odpocząć. W miarę wygodnie siedząc mogłem napompować materac i przebrać się do snu. Rozpościerał się stąd niesamowity widok, chociaż o tej porze było to niedostrzegalne. Przez 40km nie tam żadnej osady ludzkiej, jedynie dzika przyroda.
Ścieżka pielgrzymów |
Po raz pierwszy spotkałem się z totalną ciszą, żadnych odgłosów, nawet ani jeden pies przez noc nie zaszczekał. Pamiętam pustelnie Św. Jana z Dukli, gdzie przyroda aż kipiała. W pewnym momencie przebudziłem się, bo właśnie skradł się lis iberyjski znany z wielkiej głowy, który miał ochotę na świeże mięso, ale gdy się poruszyłem to oddalił się. Gdy nocą wyszedłem za potrzebą, to dookoła góry, aż po horyzont rozciągała się biała mgła i można było poczuć się jak w niebie.
18 lutego Andujar, Alcaracejos
Rano obudził mnie przejeżdżający samochód gvardii civil, ale policjanci zupełnie nie byli zainteresowani moją osobą. Prawdopodobnie przy klasztorze mieścił się posterunek. Zszedłem do hotelu na kawę i niewielką przekąskę. Zapytałem się o połączenia autobusowe do Andujar, ale kursowały tu tylko taksówki. Marsz z górki posuwał się szybko, jednak przejście 32km wymaga około 6h. Zatrzymywałem nieliczne samochody, ale bez skutku.
Santuario Virgen de la Cabeza |
Po minięciu mostu na Rio Jandula River odmówiłem różaniec. W nogach miałem już 10km i wtedy zatrzymał się samochód, co świadczy o sile modlitwy. Jechał nim beztroski Andaluzyjczyk, który odpalał papierosa od papierosa i słuchał tradycyjnej muzyki flamenco. Błysnąłem wiedzą o Sanktuariach Andaluzji i zaraz zawiózł mnie na poczęstunek przy winie w przydrożnej restauracji. Okazało się, że żyje niczym wolny ptak, bo jeździ do Francji ogrywać automaty do gry. Zaprowadził mnie do takiej maszyny i co kilkanaście sekund wyskakiwały garście monet. Klucz jego sukcesu to ogromna koncentracja i błyskawiczny refleks, stąd te papierosy. Nie do końca wyspany nie miałem ochoty na spacer po Andujar. Jazda autobusem do Cordoby była męcząca. Gonił mnie czas, dlatego musiałem przeskoczyć Sierra Morenę i dotrzeć do miejsca, które ma połączenie z Madrytem. Postanowiłem dojechać do Alcaracejos, w którym w czasie marcowego deszczu 2013r. spotkałem uroczą Hiszpankę, ale wtedy nie było jeszcze alberghe i dziewczyna wsadziła mnie do autobusu. W Alcaracejos autobus zatrzymał się na rogatkach miasta przy rozwidleniu dróg wylotowych. Wstąpiłem do pierwszego baru na krzyżówkach, aby delektować się kawą.
Nocleg nad chmurami |
Właściciel wykonał telefon i po kwadransie zjawiła się energiczna pani, która zaprowadziła mnie do schroniska na przeciwległym krańcu miasteczka. Alcaracejos nie posiada godnych miejsc do zwiedzania, dlatego wieczór spędziłem w czysto utrzymanym schronisku. Jest ono wstanie przyjąć tylko kilka osób, ale Camino Mozarabe przemierzają pojedynczo piechurzy, wśród których może nawet się znaleźć jakiś pielgrzym. Mszy wieczornej nie było.
19 lutego Alcaracejos – Villanueva del Duque – Fuente la Lancha – Hinojosa del Duque
Klucz od alberghe wrzuciłem do skrzynki pocztowej i udałem się do znanego mi baru na desayuno. Trwał dopiero rozruch interesu, ale rodzina właściciela stanęła na wysokości zadania. Za miastem krajobraz zupełnie nie przypominał widoków z poprzednich dni. Żywa zieleń ciągnęła się aż po horyzont. W wielu miejscach brykały wesołe krówki, między którymi od czasu do czasu pojawiał się czarny zadowolony byk. Z mijanego mostku spoglądałem na leniwie płynącą rzeczkę. Dla świata roślin jest to w tej krainie najlepszy czas, ponieważ latem wszystko żółknie i żaden piechur nie śmie się zmagać z palącym słońcem. W Villanueva del Duque przyklęknąłem na schodach Kościoła i wciągu minuty pojawiła się para w średnim wieku, którzy otworzyli drzwi i zaczęli sprzątanie.
Na północ od Sierra Morena |
Kościół pochodzi z szesnastego wieku i posiada wspaniała ołtarz i chrzcielnicę, dlatego mogłem tu doznawać głębokich przeżyć religijnych. Podziękowałem małżeństwu za grzeczność i ruszyłem dalej. Poza miastem znajduje się tu XV-wieczny Ermita San Gregorio, na którego schodach opróżniłem poranne zakupy. Pod koniec wojny domowej jeszcze komunistyczne władze republiki zamknęły ten uroczy Kościółek wywołując bunt mieszkańców. W okolicy znajdują się również ruiny zamku aż z ósmego wieku i nieczynne kopalnie ołowiu, ale będąc tu nie miałem o tym pojęcia, dlatego ruszyłem dalej. Nie wiadomo kiedy doszedłem do Fuente la Lancha, które jest maleńkim miasteczkiem. Nieco już zmęczony zatrzymałem się w miejscowym barze, którego wystrój nie zmienił się pewnie od wojen carlistowskich. Zamówiłem oczywiście bocadillo el hamon i cafe con lece, a na deser vino.
Urokliwy Kościół w maleńkiej Fuente la Lancha |
Odzyskawszy siły ruszyłem w kierunku Hinoyosa del Duque. Czym bliżej miasta tym rosło więcej drzew przysłaniających równinny krajobraz. W parku rekreacyjnym dwa kilometry od miasta znajduje się maleńki Ermita, jeden z wielu w tej okolicy. Widząc hale fabryczne podążyłem w ich kierunku sądząc, że jestem u bram miasta, ale musiałem iść jeszcze pół godziny wzdłuż tych budowli. Sądzę, że władze wybudowały je w celu zatrzymania migracji do wielkich miast. Z tego miasta mam bardzo dobre wspomnienia sprzed siedmiu lat, gdy głodnego i przemoczonego do suchej nitki przyjęły mnie siostry zakonne. Udałem się bezpośrednio do klasztoru i zadzwoniłem do furty. Zza klauzury siostra pełniąca dyżur oznajmiła, że obecnie pielgrzymami zajmuję się władza publiczna i odesłała mnie na policję. Alberghe znajduje się w samym centrum tego sporego miasteczka.
W konwencie klasztornym |
W 2013r. obszedłem je dokładnie, dlatego nie miałem ochoty je powtórnie zwiedzać, chociaż miasto posiada wiele cennych zabytków. Nowym zwyczajem alberghe jest brak kuchni, co zmusiło mnie do pójścia do baru. Przy lampkach wina mogłem surfować po Internecie. Rzecz niebywała jak na Hiszpanię, że w środku tygodnia odbywały się równocześnie dwie msze święte. W miastach 10-razy większych było to niemożliwe. Ja z sentymentu udałem się do klasztoru, gdzie siostry zakonne były oddzielone od wiernych żelaznymi kratami. Po nabożeństwie wstąpiłem jeszcze do wspaniałego Iglesia de San Juan Bautista uznanego za narodowy zabytek kultury. Ogrom i rozmach tego Kościoła budzi szacunek, co świadczy o dawnej wielkości Hiszpanii. Wieczorem o 21.00 w całym katolickim świecie odbywało się nabożeństwo o pokój na świecie, ale po takim czasie nie jestem całkowicie pewien tej intencji. Liczna grupa wiernych zgromadziła się w klasztorze.
Zabytkowy Iglesia de San Juan Bautista |
Dla mnie zostało już ostatnie miejsce w ostatniej ławie. Śpiew sióstr zakonnych był niesamowitym przeżyciem religijnym. Posilony duchowo, a przedtem miejscowymi specjałami w dobrym nastroju ułożyłem się do snu.
20 lutego Belalcazar, Castuera
Gonił mnie czas, dlatego nie mogłem ruszyć z buta i skorzystałem z podwodów. Najpierw wysiadłem w Belalcazar, ze względu na wspaniały zamek. Posiada on bardzo wysoka wieżę obserwacyjną liczącą aż 45m wysokości, co świadczy o jej arabskim pochodzeniu. Ponadto są tu budowle kościelne sięgające XIII wieku i co było moim największym zaskoczeniem jest tu alberghe. W przyszłości rozpocznę stąd prawdopodobnie pielgrzymkę do Sanktuarium Guadelupe, które odlegle jest zaledwie o trzy dni marszu. Zamek podziwiałem z pewnej odległości, co pozwoliło mi na pełny zachwyt tą budowlą. Następnie przemierzałem szybkim krokiem uliczki tego urokliwego miasteczka.
Potężny zamek w Belalcazar |
Okazało się ono znacznie większe niż przypuszczałem, ale widocznie przejazd autobusem siedem lat temu stworzył inną perspektywę spostrzegawczą. Obok przystanku był bar, w którym zamówiłem czerwone miejscowe wino, ale wypadki potoczyły się szybko i musiałem szybko wybiec z lokalu zostawiając zakupione dobro. Po kilku minutach jazdy autobus zatrzymał się w pierwszej miejscowości na terenie Estremadury i kierowca dał tu drapaka. Zanim przybył jego zastępca upłynęły dwa kwadranse. Klucząc po zapadłych miasteczkach dojechałem do Custuery. Jest tu miniaturowy dworzec autobusowy, przy którym starsza pani prowadzi bar, dlatego tanio zjadłem tu obiad. Klucze do alberghe odebrałem na posterunku policji local. Na rynku trwały ostre przygotowania do zakończenia karnawału, dlatego Oficina de Turismo była nieczynna, ponieważ przysłaniał ją wielki namiot.
Znudzona młodzież w Castuera |
Po wszelkie informacje skierowano mnie do właściciela baru przy rynku. Otrzymałem od niego plan miasta i instrukcję jak dotrzeć i otworzyć zamek w alberghe. Schronisko to mieści się w odległości kilkuset metrów od centrum, ale jest nowe i niezniszczone przez tłumy caminowiczów, ponieważ szlak ten w ciągu roku wybiera garstka zaprawionych podróżników. Obszedłem częściowo miasto, na terenie, którego znajdują się dwa Ermity i coś w rodzaju starówki z popiersiem Valdivi założycielu Chile. Trzy kilometry od miasta mieścił się obóz dla przeciwników caudillo Franco. Wieczorem wybrałem się na Plaza Mayor, aby zobaczyć jak rozkręca się zabawa. Skręciłem nie w tą uliczkę, co trzeba i znalazłem się na nieoświetlonym placu w towarzystwie kilkunastu młodych Arabów.
Zimowy bocian |
Pośpiesznie wycofałem się podążając w stronę światła. Cała zabawa kręciła się w wielkim namiocie, a na zewnątrz mogłem posłuchać rwącej muzyki. Przy skocznych tanach oglądałem na monitorze walki byków, które bardziej przyciągają moją uwagę. Do schroniska wróciłem już oświetloną ulicą i starannie zamknąłem wejście.
21 lutego Don Benito – Medellin – Torrefresneda – San Pedro de Merida
Rano udałem się na dworzec autobusowy, aby dojechać w pobliże Meridy. Stał tu autobus w przeciwnym kierunku, którego kierowca poinformował mnie o godzinach odjazdu autobusów, ponieważ żadnego rozkładu tu nie ma. W pobliżu była czynna piekarnia, gdzie serwowano El churro, które popiłem cafe con leche. Przysmak ten gotowany w oleju potrafi z rana nasycić. Po powrocie na dworzec pani otworzyła bar, ale już nie skorzystałem z niego. Przybyły tu również dwie mocno wymęczone dziewczyny z wczorajszej imprezy, które postanowiły wrócić do domu.
Mieszacz ciasta do el churro |
Na odkrytym ciele wszędzie wisiały im kolczyki i sam Bóg raczy wiedzieć, gdzie jeszcze na nich mogły wisieć te ozdoby. Autobus krążył po różnych miasteczkach zanim zatrzymał się w Don Benito. Z buta ruszyłem na Meridę, ale zatrzymała mnie otwarta tawerna, w której zaspokoiłem pragnienie, a że serwowano tu tylko wino, to nie miałem wyboru. Na rogatkach tego dużego jak na Estremadurę miasta pojawił się drogowskaz – Merida 54km., czyli dwa dni spaceru, chociaż szlak pieszy jest zapewne krótszy. Za ostatnim zabudowaniem pojawił się widok na zamek w Medellin. Teren jest tu tak płaski, że jedyne wzgórze w okolicy jest widoczne z wielu kilometrów. Po ponad godzinie marszu osiągnąłem tą historyczną miejscowość. Niewiele wsi na świecie ma tak bogatą historię. Poniżej średniowiecznego zamku znajduje się teatr z czasów rzymskich, obok którego stoją dwa romańskie Kościoły. Rzekę Gwadiana przegradza most pamiętający wielkość dawnej Hiszpanii.
Medellin |
Stąd pochodził niechlubny zdobywca Meksyku Hernan Cortez. Tutaj również rozegrała się słynna bitwa z wojskami Napoleona. W czasie wojny domowej lotnictwo republiki powstrzymało tutaj jedną z kolumn wojsk Franco. Nie miałem ochoty wykupić biletu, aby obejrzeć tutejsze atrakcje. Zamek do zamku podobny, a teatry rzymskie budowano wg jednego wzoru. W miejscowym barze było tłoczno ze względu na sobotnie przedpołudnie. Po krótkim odpoczynku przeszedłem historyczny most na Gwadianie i znalazłem się na totalnej równinie bardzo rzadko spotykanej w Hiszpanii. Rejon ten jest intensywnie eksploatowany rolniczo. Dróżki są tu wąskie, oborane pługami tak, że nie marnuje się żaden skrawek ziemi. Wysokie rżysko świadczy o ścinaniu tylko kłosów zbóż.
Niektóre poletka były zalane wodą, co by świadczyło o uprawie ryżu, który następnie w ramach pomocy UE dla biednych rodzin trafia do Polski. Gdzieniegdzie krzątali się rolnicy szykujący grunt pod wysiew warzyw. Poszczególne wioski oddalone są od siebie o kilka kilometrów, a brak drzew ułatwia obserwację. Wszedłem do jednej z nich o nazwie Torrefresnada. Na ulicy nie spotkałem żywej duszy. Kościół wygląda na nowy, ale był on niedawno odnawiany na współczesny sposób. Nie ma tu sklepu, dlatego wszedłem do baru, gdzie czterech mężczyzn grało w karty. Wyglądali groźnie jak na filmach o Meksyku, dlatego szybko opuściłem lokal. Dalej czekała mnie przeprawa przez szeroką kamienistą rzekę, która jednak była płytka. Gdy słońce zaczęło znikać z widnokręgu to doszedłem do San Pedro de Merida. Mieszkańcy zaczęli schodzić się na wieczorną mszę świętą, co bardzo mi pasowało. Po mszy zacząłem pytać się o alberghe.
Wiele osób starało się pomóc, ale wniosek był oczywisty, że alberghe jest nieczynne. Starsza kobieta skierowała mnie do właściciela sklepu spożywczego, który prowadzi hotelik. Łóżko było skrzypiące, ale za to kosztowało 20eu. Na osłodę otrzymałem gratis trzy pomarańcze.
22 lutego Sn Pedro de Merida – Trujillanos - Merida
Rano poczekałem na mszę o godzinie dziesiątej. Oprócz osób starszych było trochę dzieci i młodzieży, co świadczy, że wiara się tu jeszcze trzyma. Sam Kościół zbudowany jest na murach rzymskich, a w jego skład wchodzi nawet wizygocka kaplica. Wewnątrz jest bardzo interesujący i można z niego odczytać całą historię Hiszpanii. Wszystko było pozamykane, co zmusiło mnie do szybkiego wymarszu, ale wspomnienia stąd pozostały bardzo dobre. W krótkim czasie wszedłem do Truhillanos. Pierwsze kroki skierowałem do miejscowego Kościoła, który cały był wypełniony wiernymi, a mszę świętą odprawiał ten sam ksiądz, co w San Pedro de Merida. W przedsionku Cyganka uprawiała żebractwo licząc na datki. Na rynku trwał karnawał, w którym przygotowano atrakcje dla maluchów, a dorośli będą czekać do wieczora. Szukałem baru i nie znalazłem, dlatego ruszyłem dalej.
Niezwykle stare wnętrze Kościoła w Truhillanos |
Usiadłem w rowie na skraju sadu i spożyłem niesione zapasy. Bardzo szybko dotarłem do Meridy. U wejścia do tego prastarego miasta pamiętającego dziadków cesarza Augusta, stał stary okazały i zniszczony Ermita. Pomodliłem się na jego schodach i podążyłem ku centrum. W barze był tłok tak wielki, że posiłek konsumowałem na stającą. Jeden z Kościołów był otwarty, w którym adorowano Przenajświętszy Sakrament. Były tu trzy kobiety, natomiast mężczyźni wchodzili, oddawali pokłon i ruszali dalej. Nowym mostem przekroczyłem rzekę Gwadianę, bo tuż za nią jest okazały dworzec autobusowy. Żadne połączenie z Madrytem mi nie pasowało, bo w niedzielę nic nie kursowało, a połączenia następnego ranka były zbyt późne. Miałem już udać się do Caceres, ale stamtąd odchodził jedynie autobus o siódmej rano i istniało ryzyko, że wszystkie miejsca są już wykupione, a był również problem z dostaniem się do tego miasta. Zakłopotany z powrotem do Madrytu przekroczyłem Gwadianę słynnym rzymskim mostem, po którym niedawno jeździły samochody.
Karnawał dla dzieci w San Pedro de Merida |
Przed schroniskiem wisiały skarpety i podwójne slipki, ale drzwi były zamknięte. Udałem się do centrum, a tu trwał ogromny ruch, bo wszyscy szykowali się do zakończenia karnawału. Długo siedziałem na jakimś murku i przyglądałem się mrowiu różnych przebierańców i dzieciaków spożywających cukrową watę. W końcu ruszyłem na dworzec kolejowy. Po drodze chodniki były wypełnione ogromnym tłumem ludzi. Okazało się, że wszyscy czekali na przemarsz czegoś w rodzaju szkół samby. Było to niesamowite widowisko. Kolejne zespoły tanecznym krokiem przy żywej muzyce maszerowały ku centrum. Po ich strojach można było poznać całą historię Hiszpanii.
Centrum Meridy |
Kto by pomyślał, że już za dwa tygodnie koronowirus opanuje cały ten kraj. Półtorej godziny zleciało błyskawicznie zanim zorientowałem się, że podążam na dworzec. Żadnych połączeń kolejowych nie było i zamyślony spacerowałem nocą ulicami miasta. Ulice były mizernie oświetlone i wyludnione, bo w centrum trwała zabawa karnawałowa. Wśród bloków stał współczesny Kościół z białej cegły, do którego zmierzały kobiety na wieczorne nabożeństwo. Przy starym moście z II wieku był czynny na zewnątrz bar, w którym zatrzymałem się na przekąskę. Po kamieniach, po których stąpali rzymscy cesarze udałem się w kierunku dworca autobusowego.
Karnawał w Meridzie |
Liczyłem, że uda mi się załapać na jakieś przypadkowe połączenie z Madrytem, bo przez Meridę kursują autobusy z Lizbony, na które nie można tu wykupić biletu. Takie połączenie miało nastąpić o 1.30 w nocy. Dworzec był zupełnie pusty, jedynie pracownik dworca opróżnił kosze i pozbierał papierki. Za dworcem czynny był bar szybkiej obsługi, w którym krzątało się trochę młodych ludzi.
23 lutego Powrót
Podróż trwała jedynie dwie i pół godziny. Na dworcu w Madrycie wszystko było pozamykane, ale wiele osób czekało tu na połączenia lub spędzało po prostu noc. Dworzec jest tu rozległy, dlatego przemierzałem go spacerkiem, aby uchronić się przed zaśnięciem. Metro uruchamiane jest o piątej rano, dlatego nie ma możliwości opuszczenia dworca, bo do centrum jest bardzo daleko. Modlitwę poranną odmówiłem na zewnątrz i zauważyłem otwierane kraty w barze. Zaszedłem i gospodarz pomimo innych pilnych zajęć przygotował desayuno, a kawa z rana po nieprzespanej nocy wprowadziła mnie w dobry nastrój.
Bardzo rzadki podwójny krzyż |
Podróż metrem odbyła się bez niespodzianek, chociaż na przesiadce wsiadłem w przeciwnym kierunku, ale szybko zauważyłem błąd i dotarłem na lotnisko z dużym zapasem czasu. Niepokoiło mnie brak wydrukowanego biletu, a do godziny 11.00 nie miałem nawet maila z biletem. W tym czasie w Hiszpanii już mówiło się o pandemii, dlatego w hali odlotów starałem się unikać kontaktu z ludźmi. Przez pierwszą bramkę wszedłem bez przeszkód, chociaż wzięto na przeszukanie mój bagaż, bo zapomniałem o spakowaniu do woreczka kosmetyków, ale sprawa szybko się wyjaśniła. W strefie bezcłowej wydałem wszystkie drobne na oliwę z oliwek.